Co poniedziałek prowadzę zajęcia w jednej firmie. Tak, przychodzę do ich biura i robimy jogę. Firma na prawdę chce żeby pracownicy dobrze się czuli. Wydzieliła i wyposażyła salkę fitness, zajęcia prowadzone są częściowo w godzinach pracy, a oprócz standardowych kart sportowych dopłaca pracownikom do takich zajęć jak moje. (Jak coś mi się rypnie, to chyba składam tam CV).
Ale ja nie o tym.
Grupa jest niewielka, ale stała i po około ośmiu miesiącach wspólnej pracy widać rezultaty. Ludziska lepiej się czują, dziewczyny nabrały siły a chłopaki luzu w kilku spiętych miejscach… Co z tego, kiedy sezon urlopowy się zaczął i generalnie ludzie mi się wysypują z każdych zajęć. Wiadomo, wreszcie można pohasać na dworze.
Także, idę sobie dziś na te zajęcia i okazuje się, że jedna z uczestniczek przyjechała na nie, mimo że jest na urlopie. Wróciła z wyjazdu, gdzie łaziła po górach i stwierdziła, że teraz to jej tylko joga pomoże.
Może na kimś innym, nie zrobiłoby to wrażenia, ale ja się jaram. That just made my day.