Scena pierwsza: Tajlandia, słońce, plaża, biały piasek, turkusowe morze. Tajowie witają Cię szerokim uśmiechem, podczas gdy leżysz w hamaku i popijasz Coco Bongo prosto z zielonej skorupki kokosa.
Scena druga: Tajlandia, słońce, wieś, lokalna droga, dookoła bajecznie zielona dżungla. Rodzina Tajów mija Cię na skuterze oślepiając szerokim uśmiechem, sąsiad i sołtys zarazem macha przyjaźnie, podczas gdy patrzysz przerażona jak jakiś lokalny palant pomiata małpką na smyczy wrzucając ją z impetem na palmę. Oto tresura niewolnika.
https://www.instagram.com/p/8FKoRNNxTP/?taken-by=renata.jeeyoga
Tajlandia poza szlakiem – prowincjonalne zwyczaje
Mieszkam w dżungli. Nie takiej zupełnie dzikiej, ale resort Eco-Logic jest dosłownie pośrodku niczego. 45 km od miasta Ranong i Morza Andamańskiego i ponad 100 km od Zatoki Tajlandzkiej. Zdecydowanie miejsce „off the beaten track”, czyli poza turystycznym szlakiem.
W dżungli po internet czasami trzeba się wybrać do wsi.
Idę więc do kafejki internetowej. Trochę ruchu dobrze mi zrobi, bo karmią mnie tutaj jak tuczną świnię i zaczynam się zaokrąglać tu i tam. Nie ma szans… niech tylko wystawię nogę za próg, zaraz się ktoś zatrzyma i zaoferuje transport. Uroczy ludzie, ci Tajowie.
Niestety kafejka zamknięta już co najmniej drugi dzień. Na szczęście wi-fi działa, bo kto by się przejmował, że niby ktoś przyjdzie, użyje i nie zapłaci? Przysiadam więc na ławeczce przed kafejką i odpalam własne okienko na świat.
Dziesięć metrów dalej, pod palmą kokosową stoi facet z fajką w gębie i małpą na smyczy.
Małpka śmiga między kokosami, instruowana pochrząkiwaniem właściciela. Nic nowego, już wcześniej widziałam pracujące małpy, zwinnie i grzecznie wdrapujące się na palmy i zrzucające dojrzałe kokosy. Panowie to biedni tajscy wieśniacy, więc staram się zrozumieć, że w ten sposób zarabiają na swoje niewielkie potrzeby.
*Tajlandia poza szlakiem* – kobieta-kot, facet z gęsią, ludzie Mon i LSD stories
Trening zbieracza kokosów
Po chwili jednak pochrząkiwanie zmienia się w pokrzykiwanie, a małpa piszczy wniebogłosy czym przykuwa moją uwagę. Coś tu jest nie tak…
Małpa jest młoda, jeszcze nie wytrenowana i nie chce włazić na tę cholerną palmę. Skrzeczy i ucieka tak daleko jak jej smycz pozwala. Wielka małpa, zwana człowiekiem (choć w tym przypadku miałabym wątpliwości co do człowieczeństwa tej kreatury), zaczyna miotać małpką na wszystkie strony. Ciągnie za smycz, łapie za obrożę, rzuca małpkę na drzewo i popycha ku górze. Mała jest przerażona, piszczy skrzeczy i spada na dół. Wielka małpa chwyta gałąź i okłada małą po całym ciele i malutkiej główce, jednocześnie szarpie smyczą i się na nią wydziera…
Sam właź na tę palmę, palancie, myślę sobie. Co tu robić? Patrzę na gościa z dezaprobatą z nadzieją, że to coś zmieni.
Jestem w Tajlandii już wystarczająco długo, by wiedzieć, że zwierzęta tutaj nie mają żadnych praw, i że interwencja jakiejś małej farang może nie skończyć się dobrze. W szczególności dla małej farang. Pracująca małpa jest tu więcej warta niż białas, a “utrata twarzy” w tej części świata, jest gorsza od śmierci… co mogę zrobić, by powstrzymać agresora i zarazem nie pozbawić go honoru?
Zza krzaków wychyla głowę sołtys i przyjaźnie zagaduje właściciela małpy. Ten, jak gdyby nigdy nic kontynuuje trening. Wygląda na to, że publika tylko go podjudza. Gdy gałąź się łamie, a smycz nie daje małpce wystarczającego argumentu, by wspiąć się na drzewo, facet przywiązuje małpkę do pnia i rusza w stronę szopy. Małpka spada na ziemię i ciągnięta smyczą w górę robi jeszcze więcej krzyku. W tym momencie pod palmę podjeżdża większa widownia – songthaew zapakowany dzieciakami wracającymi ze szkoły. Żona sołtysa wychodzi po córkę, dzieciaki gapią się na szalejącą małpkę i sołtysa próbującego ją uspokoić.
Songthaew odjeżdża, córka znika w domu, żona sołtysa bierze małpkę na ramiona i przytula. Maleństwo wczepia się w nią i uspokaja głaskane i lulane na rękach kobiety. Właściciel małpki wraca z długim bambusem i kiedy już myślę sobie, że użyje go żeby strząsnąć kokosy z palmy i dać małpce trochę wytchnienia…
Kobieta oddaje mu małpkę!
A ten dziad zawiesza ją za obrożę na tym bambusie i usadza na wierzchołku drzewa. Kobieta znika, sołtys znika.
Nadzieja umiera ostatnia
Nie zniosę tego dłużej. Podchodzę do gościa, grzecznie się kłaniam, składam ręce w geście respektu i pozdrawiam go przyjaźnie “Sałati Ka!”. Mówię, że może małpka zmęczona i pokazuję, że może chce spać. Ten tylko obrzuca mnie wrogim spojrzeniem i wzrusza ramionami. To by było na tyle.
Lecę jak głupia, rycząc z bezradności. Mijam pick-up z drugą małpką, czekającą na swoją kolej. Wpadam z płaczem do resortu i opowiadam całą historię. Właściciele tylko kiwają głowami ze zrozumieniem. Mieszkają tu od 15 lat, słyszeli i widzieli różne rzeczy, uratowali niejedno zwierzę przed skatowaniem. Jednego ze swoich psów uratowali od śmierci, kiedy jakiś facet gonił go po targu z maczetą… Lucky (Szczęściarz) jest z nimi do dziś.
Ale z małpami niewiele da się zrobić, mówią. Czasami starsze małpki uczą młode, ale zazwyczaj trening opiera się na wywołaniu poczucia zagrożenia i strachu. One i tak mają lepiej niż psy… bo zbierając kokosy zarabiają dla swoich właścicieli nawet 10 tys. B miesięcznie. Słonie pracujące w lasach jeszcze więcej… Jedyne co mogą mi obiecać to, że temat zostanie poruszony na zebraniu lokalnej społeczności… I to by było na tyle.
Witaj w prawdziwej Tajlandii, mówią.
Coco Bongo już nigdy nie będzie smakować tak samo.
Sytuacje takie jak ta, zdarzają się na całym świecie. Trzeba sobie uświadomić, że my turyści możemy być motorem zmian – poprzez to kogo wspieramy swoim pobytem i pieniędzmi.
Proponuję więc wspierać miejsca, które mają pozytywny wpływ na lokalną społeczność – tak jak wspomniany resort, który jest prowadzony przez członków Thai Child Development Foundation. To jest jedyny taki ośrodek w promieniu 50 km, przez co ma ogromny wpływ na życie okolicznych mieszkańców. O ich działalności jeszcze napiszę, bo robią kawał dobrej roboty. Dlatego polecam z całego serca.
Poza tym, Eco-Logic jest jednym z miejsc, do których zabieram Was w podróże z jogą i na które Cię gorąco zapraszam.
P.S. Wszystkie fotki moje. Małpa też.