Jak wygląda *kurs gotowania* w Tajlandii

Kurs gotowania potrzebny od zaraz

Jestem leniem kulinarnym jakich mało. Przyznaję się bez bicia. Nie dla mnie dania, którym muszę poświęcić więcej niż pół godziny, albo gotować na więcej niż jednym palniku. Jak już coś takiego robię to jest to święto, że hej!

Inną sprawą jest to, że nie odziedziczyłam talentu kulinarnego po mojej kochanej mamie, ani zacięcia do gotowania po tatusiu. Nie zdarzyło się jeszcze abym trzymała się przepisu, a za każdym razem zmieniam go tak chętnie i beztrosko, że sama nie mogę w to uwierzyć.

Zresztą, nie tylko ja. Moje świąteczne nie-pierniki są już legendą w środowisku kucharzących koleżanek i kolegów. Od tego czasu, na wspólne gotowania wybieram się głównie w celach towarzyskich i konsumpcyjnych. Bez obrazy kochani, ale tych ostatnich przede wszystkim.

Dlatego na kurs gotowania tajskiego w The Chiang Mai Thai Farm Cooking School ledwo daję się namówić. Spodziewam się dobrze bawić, ale nie mam większych oczekiwań, co do efektów mojego kucharzenia.

Pierwsze primo – przygotuj się

Z samego rana, wraz z pozostałymi ośmioma kursantami jedziemy na lokalny market. Tam, nasz nauczyciel – okrąglutka, wesolutka i totalnie zamerykanizowana Benny robi nam krótkie szkolenie z podstawowych składników używanych w tajskiej kuchni. Znakomita sprawa bo oprócz tego, że widzimy co i jak należy kupować, dowiadujemy się jeszcze, czym można to zastąpić w naszych krajach.
Tak wygląda kurs gotowania w Tajlandii - market

Tu też rozwiązana zostaje „tajemnica różowych jaj”. Farbowane na różowy kolor jaja można znaleźć na każdym targu zaraz obok tych zwyczajnych, świeżych, kurzych. Teorie były różne, ale fakt jest taki, że są to jaja kacze, uwaga, uwaga FERMENTOWANE i farbuje się je na różowo, żeby się nie pomylić. Fermentacja trwa nawet rok, a jajo jest w środku ścięte i czarne. Dla mnie tak egzotyczna sprawa, jak dla nich nasza kiszona kapusta, czy ogórki, albo śledzie w occie.Tak wygląda kurs gotowania w Tajlandii - na markecie

Drugie primo – zabierz dzieci do lunaparku

Samo gotowanie odbywa się na oddalonej od miasta farmie. Można się przejść po ogrodzie, zobaczyć jak wyglądają przyprawy, warzywa i owoce. Można zerwać sobie papryczkę chilli lub lokalną słodką bazylię, by następnie wrzucić je do swojej potrawy. Dla takich mieszczuchów jak my, zabawy jest co nie miara. Jaramy się każdym krzakiem, robimy zdjęcia, obwąchujemy, podgryzamy.

Kurs gotowania w Chiang Mai

„All you can eat” syndrom

W końcu zabieramy się do pracy, bo do przygotowania jest aż pięć wybranych przez nas potraw. Mój wybór pada na:

  • kurczaka z czerwonym curry (najostrzejsze)
  • zupę Tom Yam z krewetkami
  • kurczaka z bazylią
  • pad thai z tofu
  • mango ze sticky rice na deser…

Matkobosko! Myślę sobie, że chyba przegięłam z tym całodniowym kursem. Przecież nawet pierniki potrafię spierniczyć.

Tajszczyzna for dummies

Na szczęście ten kurs gotowania jest zorganizowany w formule „gotowanie dla idiotów”. Praktycznie wszystkie składniki, w odpowiednich ilościach mamy podane dosłownie na tacy.

Tak wygląda kurs gotowania w Tajlandii

Benny najpierw pokazuje co będziemy robić, krok po kroku, a później wydaje komendy, wypatruje każdej niesubordynacji, chodzi, sprawdza, poucza.Kurs gotowania w Tajlandii

Tajska kuchnia charakteryzuje się tym, że potrawy wymagają krótkotrwałej obróbki termicznej. Nawet zupy. Jedyna naprawdę czasochłonna rzecz to sticky rice, który gotuje się aż cztery godziny.Tak wygląda kurs gotowania w Tajlandii

Poza tym, gotowanie polega na przygotowaniu świeżych składników i pogrupowaniu ich w zależności od czasu dodania do potrawy. Następnie odpalamy wooka, nalewamy tłuszczu i po kolei wrzucamy, mieszamy i obsmażamy wszystko co przygotowaliśmy. Z reguły nie trwa to dłużej niż pięć minut. Bułka z masłem!

Tak to ja mogę gotować… Kto się odważy spróbować reniowego pad thai?

Jest realna szansa, bo takie kursy gotowania są często w programie moich wyjazdów z jogą – sprawdź nadchodzące i zarezerwuj swoje miejsce.