Czytając blogi o podróżach możesz sobie myśleć „takim do dobrze”, „pewnie śpią na pieniądzach”. Fakt, „podróżować jest bosko”, ale marzenia nie spełniają się same. Im większe marzenie, im dalsza podróż, tym więcej wysiłku, stresu i wyrzeczeń.
Oto trzy rzeczy, te namacalne i te mniej oczywiste, które ja osobiście musiałam wziąć pod uwagę wyruszając w długoterminową podróż, która była moim marzeniem.
1. Ludzie
Normalnie ludzie nie żyją w próżni, więc kiedy wyjeżdżasz na drugi koniec świata na nie wiadomo jak długo, w większości przypadków musisz się liczyć z opuszczeniem bliskich.
Rodzina tylko na zdjęciu
Oczywiście są i takie rodziny, które dzielą pasję podróżowania, ale raczej nie zdarza się to zbyt często. Ja jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie założyłam jeszcze swojej rodziny, więc jestem względnie wolna. Z kolei moja najbliższa rodzina od nastu lat mieszka za granicą, przez co jesteśmy przyzwyczajeni do funkcjonowania na odległość (jak wiele polskich rodzin zresztą).
W dobie internetu i tanich połączeń telefonicznych nie spodziewałam się problemów. Okazuje się jednak, że wyjazd jedynej córki czy ukochanej wnuczki na koniec świata, to inna para kaloszy. Nagle w głowach całej rodziny zaczynają pojawiać się obrazy okradzionej / zgwałconej / zamordowanej gdzieś „w trzecim świecie” latorośli. Każdy telefon do babci rozpoczyna się od pytania „Kiedy wracasz?”, a rozmowa z rodzicami kończy stwierdzeniem, że mogłabym już wrócić. Serce się kraje.
Związki na odległość
Odległość jest też ciężką próbą dla związków. Na kilka miesięcy przed moim wyjazdem zaczęłam się z kimś spotykać. Serce nie sługa, przecież nie zrezygnuję z możliwości lepszego poznania wspaniałego człowieka i spędzenia z nim pięknych chwil, tylko dlatego, że wyjeżdzam. Nie zrezygnowałam i uwierzcie mi, cierpiałam przez pierwszych kilka miesięcy podróży. Może „to nie było to”, może nie zdążyliśmy się wystarczająco zbliżyć, a może to przez to, że on też wyjeżdzał, tylko w innym kierunku i w innym celu. Ostatecznie mogę powiedzieć, że nie wyszło „bycie razem”, ale za to zyskałam dobrego przyjaciela.
Przyjaźnie bez granic
Mogłabym powiedzieć „prawdziwych przyjaciół poznaje się w podróży… kiedy oni zostają w domu„. Łatwo pielęgnować przyjaźń, kiedy jest się blisko i spędza razem czas. Tylko, że już same przygotowania do wyjazdu mogą być próbą – zmieniają ci się priorytety i jedzenie na mieście, wieczory w pubach i weekendowe wyjazdy z ukochaną ekipą stają się zbyt drogie (ja każdy wydatek przeliczałam na dniówkę w Tajlandii), a twoje życie towarzyskie zamiera.
Natomiast kiedy jesteś już w drodze, każdy dzień serwuje tyle bodźców, że zwyczajnie nie masz czasu na myślenie „a ciekawe co teraz robi Grażyn?” albo opowiadanie „co u ciebie” dziesięciu osobom z osobna. Zwyczajnie tracisz kontakt i może to twoja wina bo wyjechałaś, ale cierpią na tym obie strony. Niektórzy znajomi czują się tym dotknięci i kiedy zagadasz po dwóch miesiącach przywitają cię fochami, albo nie odezwą się wcale. I tracisz kontakt na dobre, bo „odzywasz się tylko jak coś chcesz albo jak się nudzisz”.
Mam to szczęście, że większość moich znajomych ma własne życie, rozumie że w moim dużo się dzieje i nie mają mi za złe, że odzywam się kiedy dzieje się mniej. Nie zmienia to faktu, że ilość nie ma nic wspólnego z jakością, a takie doświadczenie jak daleka podróż zmienia ludzi. Przyjaźnie też.
2. Dziura w drabinie kariery
Co tu dużo mówić, ciężko poświęcić coś na co pracowało się przez ostatnie lata. W moim przypadku dziesięć. To jedna trzecia mojego życia, a jeśli doliczyć formalną edukację, to prawie połowa.
Magistry, wolontariaty, staże, szkolenia, studia podyplomowe, kupa stresu i praca po nocach żeby zamknąć projekt. Tym wszystkim zyskujesz spory bagaż doświadczenia zawodowego i co tu dużo mówić, wreszcie szansę na lepszą pensję. Kiedy wyruszasz w podróż taką jak moja, nie ma szans żeby to wszystko zatrzymać. Nikt nie będzie na ciebie czekać z pracą tak długo. Wcale tego nie oczekiwałam i na to nie liczyłam.
W zamian muszę się liczyć z brakiem stabilizacji życiowej i związanym z tym stresem, czasem i niezrozumieniem, a może i posądzeniem o brak profesjonalizmu. Mój szef, mając zresztą dobre intencje pytał mnie czy „może chciałabym zdalnie pracować, jeśli będę miała internet… w tej dżungli, hahaha„. Nie wiem, czy po tym wszystkim ludzie w biznesie będą mnie traktować poważnie.
3. Marzenia vs. mamona
Przejdźmy do sedna sprawy. Nie, pieniądze nie spadły mi z nieba. To najbardziej namacalne wyrzeczenie z jakim musiałam się liczyć. Codziennie. Skąd wziąć pieniądze, jak nie z nieba?
Etat to za mało
Ano trzeba zarobić, więc łapiesz się czego możesz. Ja oprócz tego, że pracowałam na etacie, to jak tylko się dało brałam jeszcze dodatkowe zlecenia.
Pisanie wniosków o dotacje nie jest pracą lekką, wymaga ciągłej koncentracji, skrupulatności i angażuje sporo czasu. Przez to, mój dzień pracy nierzadko kończył się w środku nocy (zresztą każda praca na dwóch etatach to ciężka sprawa). Na jakiś czas musiałam odpuścić sobie moją drugą pasję – jogę. Ucierpiały też spotkania towarzyskie i wszelkie rozrywki. Oprócz czasu poświęca się więc balans w życiu i równowagę psychiczną.
Na czym da się jeszcze zarobić?
Często się przeprowadzam (średnio raz na rok), więc nie mam wielu rzeczy, ale te których nie potrzebowałam lub nie używałam po prostu sprzedałam. Za grosze. To akurat żadne poświęcenie, bo uwierzcie mi, życie jest prostsze bez tych wszystkich kurzących się na półkach i w szafach maneli.
Do skarpety
Oszczędzamy. Na czym się da.
I tak, ja oszczędności zaczęłam od wynajmu pokoju i dzielenia mieszkania z zupełnie obcymi mi ludźmi. Komfort życia nie zależy już od ciebie, ale od tego na kogo trafisz, a bywa różnie. Dla niektórych może to być nie do przyjęcia. Ja tam lubię towarzystwo, choć czasem bywało ciężko, a czasem zostały mi po tym i ciekawe przyjaźnie.
Nigdy nie byłam specjalnie modna, ale kobieta lubi mieć coś fajnego (i nowego) w szafie, wiadomo. Bez tego czujemy się mniej atrakcyjne. Niestety, ta boska kiecka to dwa dni w Tajlandii, więc wraca na wieszak. Tak, decyzja o wyjeździe oznaczała dla mnie koniec nowych ciuchów i drobnych, babskich przyjemności. Musiałam zapomnieć o „modnym looku” jak mówią szafiarki, lepszych kosmetykach, shoppingu i kawce na mieście z psiapsiółkami. I nosiłam to co miałam w szafie, do znudzenia.
Z czym jeszcze koniec?
Koniec z gadżetami. Popsuł mi się zegarek, ale przecież szczęśliwi czasu nie liczą, a w podróży to już na pewno nie będę go liczyć. Nie kupuję nowego.
Skończyła się umowa na telefon i operator zaproponował świetny nowy aparat za jedyne sto złotych! Trudno, mój pięcioletni stupidphone musiał wystarczyć… i tak odmawiałam sobie wielu innych rzeczy. Za każdym razem pytając samą siebie – czy naprawdę tego potrzebuję? Czy za dziesięć lat będę pamiętała jak nie mogłam żyć bez tej wysokiej jakości, bezpoślizgowej, koszmarnie drogiej maty do jogi?
Na szczęście jeśli chodzi o typowe towarzyskie rozrywki, jestem bardzo ekonomiczna. Nie jem dużo, nie palę i upijam się jednym piwem, ale co weekendowe drinki na mieście, jakiś koncert i powrót taksówką to miesięcznie wydatek co najmniej czterystu złotych… Z wielu szalonych wieczorów musiałam zrezygnować.
Codziennie dokonujesz wyboru między „normalnym” życiem a swoim marzeniem
Kupić sushi, czy o połowę tańszą chińszczyznę? Nadpłacić kredyt, czy wszystkie pieniądze wydać na podróż w nieznane?
I tak po kilku latach dochodzisz do tego, że pieniądze są… wyjeżdżasz, i zanim się obejrzysz już ich nie ma.
Im mniej wydasz, tym dłużej podróżujesz. Nie raz biorę nocny pociąg lub autobus, żeby nie płacić za nocleg. A później wydaję pięć razy więcej na jedzenie, bo akurat jestem w takim miejscu, że taniej nie ma. Nie da się na wszystkim oszczędzić.
No dobra poszukiwacze przygód, dość tego straszenia. O tym, co zyskałam i dlaczego było warto, napiszę innym razem.
Jeśli nie jesteście pewni, czy macie na tyle wytrwałości, by spełniać swoje marzenia rzućcie oczkiem tutaj Ale Ty masz silną psychikę – jak zbudować silną psyche w 6 krokach.