Jak już wcześniej pisałam, nie przeszłam na Buddyzm i wcale nie zamierzam do tego nikogo namawiać. Uwierzcie, że nie jest to obligatoryjne i niekoniecznie idzie w parze na przykład z taką jogą, jak może wyglądać na pierwszy rzut oka. Buddyzm jako system filozoficzny ma co prawda podobne założenia do Jogi, bo obie filozofie wywodzą się z jednego źródła (choć joga jest o wieki starsza), ale to nie jest tak, że są nierozłączne. Zresztą jak się rozejrzeć trochę po świecie to można się pokusić o stwierdzenie, że takich połączeń jest więcej.
Dlaczego piszę o buddyzmie w kontekście korpo? Bo wbrew pozorom jedno i drugie ma ze sobą wiele wspólnego. To co je różni, to stan umysłu.
Sama nazwa Buddyzm, jest względnie nowa i generalnie bardzo „zachodnia”, a tłumaczenie z sanskrytu lub z języka pali oznacza „nauki przebudzonego„, czyli coś co robią mistrzowie jogi, jogini i guru. Mam wrażenie, że cała ta koncepcja Buddyzmu jako religii pochodzi z naszego, zachodniego punktu widzenia i niezrozumienia kultur wschodu. To oczywiste, że człowiek postrzega innych przez pryzmat swoich doświadczeń i bagażu kulturowego, ale tutaj Zachód totalnie pomieszał rzeczywistość z projekcją i urwał Buddzie głowę…
Kim był Pan Gautama i dlaczego nie bogiem
Generalnie Siddhartha Gautama to był taki gość, który rzucił wszystko i poszedł do lasu. W dzisiejszych czasach byłaby to prawdopodobnie kariera w korpo, jakiś ładny czerwony wózek (moja znajomość motoryzacji ogranicza się do kolorów), willa pod Warszawą i wakacje na Malediwach. Przyszły Oświecony swoją przygodę z duchowością zaczął od nauk vedyjskich (Veda w sanskrycie oznacza Wiedzę – widzisz tu jakieś malutkie, malusieńkie, malusienińkie podobieństwo? Weda – Wiedza – Wiedźma – Wiedun… ).
Tam, w tym lesie kontemplował, medytował, tułał się, kombinował niczym Pomysłowy Dobromir, zmieniał koncepcje i założenia, których nauczył się od nauczycieli vedyjskich, aż pewnego dnia zapaliła mu się nad głową żarówka i stał się Buddą. Przebudzonym, czyli żadnym tam bogiem, bóstwem, czy innym nadczłowiekiem, no może trochę takim naszym Świętym (w Indiach przedrostek „Sri” znaczy „Pan” używane jest w kontekście tych, którzy osiągnęli wysoki status… a święty to przecież ten, który wszedł na wyższy… level).
Co robić, kiedy już się wszystko o życiu wie a widzi się, że inni cierpią na tym łez padole, bo nic nie kumają, że to wszystko takie proste jest i wcale nie trzeba tyrać od rana do nocy na nowego ajfona? Nic tylko ich oświecić, czyli nauczać. Dlatego, buddyzm to system filozoficzny a jego obrządki to przede wszystkim sposób na medytację i okazanie Gautamie respektu jako nauczycielowi (jak my okazujemy np. starożytnym filozofom – takiemu Platonowi).
Są jednak i ludzie, którzy z niewiadomych mi powodów potrzebują idoli, bóstw i bogów. Niektórzy tak się zatracili, że czczą Gautamę jako bóstwo i stawiają mu świątynie, choć ten by raczej tego nie chciał. Także nie idźmy tą drogą. Większość takich Tajów, gdy ich zapytać odpowiada, że nie modli się do Buddy i przy tym zostańmy.
W ogóle jest jedna rzecz, która mi się w tym akurat systemie podoba. Mianowicie to, że tam wierzą, że każdy może zostać Buddą, czyli oświeconym.
I tak sobie myślę, że przydał by się w naszej kulturze lepszy przykład niż Jezus, bo co to za zachęta by się buntować i skończyć na krzyżu. Bo jak się tak dobrze zastanowić, to u nas z Jezusem było podobnie jak z Gautamą.
Ojciec chciał mu przekazać rodzinną firmę stolarską i prawdopodobnie realizować swoje ambicje rękami syna. Jezus miał jednak inne zainteresowania, zbuntował się i uciekł z domu. Pisałam już o tym, jak Hindusi są przekonani, że Jezus siedział w lesie z innymi joginami przez 12 lat… i wtedy POJĄŁ, zrozumiał istotę człowieka i świata i zaczął „głosić słowo boże” – czyli został Nauczycielem. Ale poszło to w zupełnie innym kierunku niż z Gautamą. I w sumie trochę smutnym, bo Jezus to musiał być fajny gość, a ludzie nie dość, że go ukrzyżowali to jeszcze przypisują wszystkie zasługi temu, że był synem boga.
Wyobraź sobie, siedzisz 12 lat w lesie a potem idzie fama, że wszystko Ci ot tak przyszło! To trochę tak, jak z dziećmi sławnych aktorów, nawet jak sami zapracują na swój sukces, to ludzie i tak powiedzą, że tatuś im załatwił.
Przemyślenia i zdjęcia wszystko to wina Reni.