Panie nie mogą bez nich żyć, panowie nie mogą tego zrozumieć. Zawsze chcemy być piękne, modne i przygotowane na każdą ewentualność, nawet wspinając się po skałach, spływając kajakiem, a zwłaszcza pozując do zdjęcia na tle wspaniałego wodospadu, ale… w podróży obowiązuje minimalizacja i te dwie niezbędne nam do życia rzeczy jakimi są ubrania i kosmetyki nie są wyjątkiem.
Panów uprasza się zatem o wyrozumiałość i pogodzenie się z tym, czego zrozumieć i zmienić się nie da. Tymczasem ja postaram się podpowiedzieć co warto zabrać a co zostawić, by mieć pod ręką satysfakcjonujące minimum i nie bujać się z całą szafą i kosmetyczką przez pół kontynentu.
Ubrania pod palmy
Jakieś dziesięć lat temu, wybrałam się z przyjaciółkami na tydzień na Rodos. Moja walizka była największa w naszej trzy osobowej grupie, a połowy rzeczy, które wtedy ze sobą zabrałam i tak nawet nie założyłam… Nauczona doświadczeniem, wyjeżdżając na kilka miesięcy do Indochin zabrałam dosłownie kilka rzeczy:
- dwa topy
- bluzę i bawełnianą bluzkę z długim rękawem
- krótkie spodenkami
- długie luźne spodnie
- legginsy
- dwie lekkie sukienki plażowe
- chusta
- bikini
- pięć zestawów bielizny, jedną parą skarpetek
- sandały sportowe służącymi za buty do trekkingu
- lekkie gumowe sandały na plażę i pod prysznic.
Wszystko oprócz chusty, butów i bikini wymieniłam po drodze z dziesięć razy, przy okazji dowiadując się co na prawdę jest potrzebne na wakacjach.
Generalna zasada – najlepiej dobrać ubrania tak, by można je było nosić „na cebulkę”, wielowarstwowo. Oczywiście, jeśli jedziesz na krócej ta podstawowa lista wcale nie zrobi się krótsza. Wszystko też zależy od tego jaki jest to rodzaj wyjazdu.
Jakikolwiek by jednak nie był, to według mojej skromnej opinii, lepiej zabrać jak najmniej bo:
1. Pierwsze primo – sporo fajnych, kolorowych i bardziej „wakacyjnych” rzeczy można kupić na miejscu.
Jedną z takich super fajnych, oryginalnych rzeczy, które kupiłam na lokalnym targu i nosiłam chętnie ze względu na wygodę i wygląd jest lungi (rodzaj tajskiej / birmańskiej / indonezyjskiej spódnicy), którą możesz podziwiać na zdjęciu poniżej.
Oczywiście zanim zaplanujemy kupić wszystko w Azji, trzeba wziąć pod uwagę warunki – swoje i lokalne. Jeśli mierzysz więcej niż 170 cm wzrostu, nosisz buty i ubrania w rozmiarze 40, to poza marketami dla turystów i centrami handlowymi w dużych miastach, może być ciężko znaleźć coś dla siebie. Ja, mimo drobnej postury mam problem z azjatycką rozmiarówką bielizny i czasowo zmuszona byłam chodzić w za małej bieliźnie (średnia przyjemność). Ze staników, drogie panie, pasują tylko sportowe – one size.
Panowie mogą mieć jeszcze gorzej, bo Azjaci namiętnie chodzą w obcisłych spodniach, i może się okazać, że łydka białasa utknie w nich na wysokości uda…
2. Drugie primo – szkoda dobrej jakości rzeczy
Nie daj się też zwieść dobrej jakości rzeczy przywiezionych z domu. Wydasz sporo kasy na ubrania, a one noszone w kółko na zmianę i tak się zniszczą. Poza tym, nie polecam kupować „markowych” ciuchów na wyjazd, to nie będzie tragedii jeśli coś się zniszczy, albo zaginie. Jedynym wyjątkiem mogą być buty. Choć i tutaj bym nie przesadzała.
3. Jeśli wypchasz plecak najlepszymi ciuchami, których szkoda wyrzucać, nie będzie w nim miejsca na pamiątki i zdobycze ubraniowe. Podróż jest świetną okazją, by poeksperymentować z wyglądem. W końcu nie po to się jedzie na koniec świata, by chodzić w tym samym mundurku, co w domu.
Ubiór a lokalna kultura
Drogie panie, trzeba wam pamiętać, że kobiety w Azji (pomijam tutaj wielkie miasta, kurorty i dzielnice rozpusty) noszą spódnice za kolano i bluzki zakrywające ramiona. W takich długościach możecie się czuć dobrze i zostaniecie wszędzie wpuszczone (mam tu na myśli szczególnie świątynie). Może nikt wam nie powie na ulicy, że jesteście źle ubrane, ale eksponując ramiona i dekolt albo uda, z pewnością same poczujecie się niepewnie. W szczególności, jeśli nie będzie przy was męskiego opiekuna.
Dla samotnie podróżujących dziewczyn, szorty, bluzki na ramiączka i krótkie sukienki zostawiłabym na bardziej turystyczne miejscowości i plaże. Tajlandia jest najbardziej liberalna pod tym względem, szczególnie w Bangkoku i nadmorskich miejscowościach można sobie pofolgować. W głębi lądu, w mniej turystycznych miejscach zdecydowanie mniej. Poza klasyfikacją jest muzułmańska Malezja, w której nawet zasłonięta od stóp do głowy, nigdzie nie czułam się pewnie podróżując sama.
Co do panów, to jeśli nie chodzilibyście po polskiej ulicy z nagimi klatami, proszę nie paradujcie tak po ulicach azjatyckich miast. Nawet najmniejszych. Poza tym, przewiewne ubrania zakrywające całe ciało, są w tym klimacie najbardziej funkcjonalne. W tym słońcu kremy z filtrem po prostu nie dają rady!
Podsumowując wątek modowy
Najbezpieczniej jest zabrać taką garderobę, która jest wygodna, przewiewna i da się zakładać warstwami, przez co pozwoli łatwo zamienić plażowe wdzianko na strój respektujący lokalną kulturę.
Ja do Azji Południowo-Wschodniej zabrałabym takie rzeczy jak:
- Chusta, bandama, szal, sarong (najlepiej jak największa) – sporo już o niej pisałam, przy innych okazjach i według mnie jest ona absolutnie niezbędna. Nie tylko dla kobiet. Chusta ma wiele zastosowań – może przeistoczyć się w ręcznik, koc, poduszkę, czapkę, szalik, moskitierę, pasek, gumkę do włosów, torbę. Fajne chusty można też kupić na miejscu.
- Buty trekkingowe – tylko jeśli przewidujecie prawdziwy, górski trekking. Normalnie wystarczą buty sportowe. Powinny być przede wszystkim lekkie i szybko schnąć.
- Sandały – lekkie, sportowe, najlepiej zamykane na rzepy przez kostkę, z materiału który szybko schnie.
- Szorty – najlepiej robaczki lub przed kolano.
- Długie spodnie – ale nie jeansy, bo nie schną i są za ciepłe, za dużo ważą. Najlepiej lekkie i przewiewne, z kieszeniami.
- Lekka plażowa sukienka – najlepiej wzorzysta (łatwiejsza w utrzymaniu). Wiem, że ciężko jest zostawić kolekcję ślicznych, nigdy nie noszonych sukienek, ale weźcie pod uwagę, że pewnie i tak będziecie ciągle chodzić w jednej lub dwóch.
- T-shirt i tank top – jeden z długim rękawem, jeden na ramiączka.
- Koszula – z długim rękawem, w jasnych kolorach. To jest mój drugi, zaraz po chuście, mus. Świetnie nadaje się na motor, trekking czy łażenie po mieście. Dzięki niej nie będziecie opaleni „na murarza” i wpuszczą was do każdej świątyni.
- Bielizna – przewiewne, z naturalnych materiałów, sportowe fasony. Wystarczą trzy zestawy, bo przy tych temperaturach uprane wieczorem, rano są już suche.
- Skarpety – dwie pary jeśli na trekking, jedna jeśli tylko do samolotów i autobusów-chłodni.
- Polar lub bluza – najlepiej choć trochę dopasowany w talii, może być lekki sweterek.
- Kostium kąpielowy – najlepiej dwuczęściowy. Góra może posłużyć za stanik.
- Ponczo przeciwdeszczowe – można kupić na miejscu. Wszędzie. Dobre by było większe, aby zakrywało też plecak.
Naturalnie na wyprawę w chłodniejsze rejony, lekkie rzeczy zastąpić trzeba cieplejszymi i zdublować te, które najszybciej się brudzą (bielizna, spodnie i topy). Ale my pozostańmy przy cieplejszych regionach…
Kosmetyki potrzebne na wakacjach
Oprócz takich oczywistości jak pasta i szczoteczka do zębów, żel pod prysznic, szampon, odżywka i grzebień, można rozpatrzyć następujące składniki toalety:
- Krem z filtrem 50 – niezbędny i do tego trzeba przywieźć ze sobą, bo w Azji to dobro luksusowe! Dla mnie filtr 50 to za mało i po jakimś czasie zaczęłam wyglądać jak pan z budowy. Najlepszym rozwiązaniem są przewiewne ubrania całkowicie zakrywające ciało.
- Żel antybakteryjny – dobrze mieć pod ręką, gdy je się z ulicznych wózków, bo nie zawsze jest gdzie umyć ręce.
- Ręcznik z mikrofibry – świetna rzecz, choć sarong czy duża chusta też daje radę, bo szybciej schnie i jest lżejsza, a koszt prania zależy od wagi.
- Nożyczki do paznokci – przydają się do otwierania niemożebliwie zapakowanych batoników z czarnego sezamu z 7/11, obcinania nitek, sznurka, hipisowskiej brody i prezentacji wycinanek pseudołowickich.
- Chusteczki mokre dziecięce – ciężkie, jednorazowe i pełne chemii. Lepszy będzie mały ręczniczek lub bawełniana chustka i butelka wody.
- Podstawowy zestaw do makijażu – drogie panie, powiem tak – i tak wszystko spływa. Jeśli jednak chcecie się upiększyć na wieczorną imprezę można wziąć maskarę, pomadkę i kredkę. Żadne cienie i podkłady nie zostają na twarzy na dłużej i koniec końców wyglądają bardzo nieestetycznie. Warto za to na miejscu zakupić talk i używać na twarz, zgodnie z lokalnymi praktykami – O twarzy a’la Morticia Addams pisałam tutaj.
- Proszek / płyn do prania / mydło – jeśli chce się być bardzo oszczędnym i prać swoje rzeczy samemu, to w 7/11 (a gdzieżby indziej) można znaleźć małe opakowania proszku. Jednak w większości hosteli i guesthouse’ów mają całkiem sprawne i tanie pralnie. Pralnie (ok 4 PLN/kg) i pralnie samoobsługowe można też znaleźć na co drugiej ulicy.
- Krem do ciała / twarzy / demakijażu – wszytko to można załatwić olejkiem kokosowym – w Tajlandii po 100 B za 100 ml.
- Wszelkie środki higieny – papier toaletowy, chusteczki higieniczne, tampony, wosk, maszynkę do golenia, można kupić na miejscu.
Jeśli chodzi o rozmiary kosmetyków, to na dłuższe wyjazdy bez sensu jest kupować specjalne małe pojemniki podróżne. O ile na krótkie wyjazdy się sprawdzą, to przy dłuższych jest problem z problem z uzupełnianiem (chyba, że chcecie rozdzielać nową butelkę szamponu na kilka małych lub szukać wspólnika na zakupy).
Nie potrzebne na wakacje – te rzeczy zostaw w domu
To, co kategorycznie powinno zostać w domu, to wszelkie elektryczne narzędzia upiększające – golarki, suszarki, prostownice czy co tam jeszcze używacie na co dzień i wydaje wam się, że żyć się bez tego nie da.
Poza tym, że istnieje duże prawdopodobieństwo zniszczenia w rzucanym gdzieś po kątach plecaku, to jeszcze, w podróży one się kompletnie nie sprawdzają – jest upalnie i słonecznie, większość czasu spędza się na powietrzu, a nie w biurze, nosi się czapki (albo parasol!) bo inaczej udaru można dostać, ciągle się poci, wchodzi do morza czy do rzeki, zakłada przepocony kask albo włosy się plączą na wietrze, kiedy jeździ się bez niego. Nie da się tego ogarnąć, więc lepiej sobie odpuścić.
Ogólnie rzecz biorąc, pamiętajmy – jesteśmy przecież na wakacjach. Nie musimy wyglądać jak z żurnala. A nawet nie powinniśmy! Podróżujemy, by poczuć się wolnymi, nieprawdaż?
To by było na tyle. Teraz trzeba się tylko spakować… Poniżej podpowiadam jak.
Jak się spakować na wakacje, żeby nie *być wziętym za sprzedawcę* z Kambodży
A jeśli nie masz jeszcze zarezerwowanego noclegu to polecam zajrzeć tu: