Dobra forma w podróży, to podstawa. Trzeba mieć siłę, żeby dźwigać ciężki plecak (czy na pewno?), utrzymać się na pace songthaew, jeść na ulicy, próbować lokalnych przysmaków, targować się o pokój, walczyć nocami z niechcianymi współlokatorami, wspinać się po trzy-stustopniowych schodach do najpiękniejszych buddyjskich świątyń czy wyprawić motorkiem na laotańskie bezdroża… uff.
W tropikach nasze europejskie zdrowie jest zagrożone, niczym populacja żabki żyjąca w sąsiedztwie polskiej autostrady. Jak je chronić przed wszelką zarazą, która czyha na nas w raju i może zaatakować z pierwszej lepszej palmy albo gara? Co zabrać z domu, a co lepiej kupić na miejscu?
1. Leki przydatne w podróży
Kiedy w 2014 roku wyjeżdżałam do Azji, z moją towarzyszką stworzyłyśmy długą listę leków do zabrania – na alergie, antybiotyki, wszelkie pigułki na „przed” i „po”. Nie będę tego nawet tutaj przytaczać, byśmy nie wyszły na lekomanki.
Prawda jest taka, że jeśli nie masz jakiś stałych dolegliwości, to nie ma sensu brać czegokolwiek. W tutejszych aptekach znajdziecie wszystko, i to bez recepty. Nawet w Laosie, gdzie po angielsku trudniej się porozumieć dogadałam się z farmaceutą, pokazując zsypane wysypką udo i informując o udziale w tubingu. Oni znają się na tych lokalnych choróbskach lepiej, niż ktokolwiek inny.
2. Szczepienia przed podróżą
To, co możesz przygotować i do czego się nas powszechnie namawia, to szczepienia. Zanim pójdziesz pod igłę dobrze jest sprawdzić, które szczepienia są zalecane dla danego regionu.
Ja odnowiłam szczepienie na żółtaczkę A i B. Pierwszą dawkę przyjęłam w Przychodni Szczepień Ochronnych i Centrum Medycyny Podróży w Warszawie, ale okazało się, że ceny nie należą do najniższych, a poza tym, przemiła pani próbowała mi jeszcze opchnąć kosztowną i zupełnie nie potrzebną szczepionkę na wściekliznę. Trzy dawki tej szczepionki, to był wtedy koszt 1500 zł, a jeśli pogryzie nas jakaś wredna małpa (dosłownie, bo małp tutaj jak psów), to i tak trzeba przyjąć ten sam lek, który dostalibyśmy, takiego szczepienia nie mając. Tak wynika z konsultacji z moim prywatnym specem ds. medycznych.
Nie lubię, jak ktoś mnie robi w bambuko, więc rzeczoną przychodnię zmieniłam na Medellan Travel Medicine Clinic, w której przyjęłam szczepionki na dur brzuszny i dyfteryt. Wyszło taniej i sympatyczniej. Całość kosztowała mnie dwie wizyty u lekarza, 700 zł i ból mięśni ramion.
https://www.instagram.com/p/BeiefDzHXu7/?taken-by=renata.jeeyoga
3. Czy warto zabierać ze sobą moskitierę?
To jest profilaktyka i podstawowa ochrona przed komarami roznoszącymi malarię. Dengę już nie, bo jest to choroba przenoszona przez inny rodzaj komara, który bytuje w ciągu dnia. Malarię rozprowadzają po nocach. Tak, to się dzielą robotą.
Nie ma co jednak moskitiery zabierać ze sobą, jeśli nie zamierzasz spać w hamaku w dżungli. Moskitiery mają wszędzie, nawet w najbardziej obskurnych hostelach. W tych ostatnich, moskitiery są zazwyczaj dziurawe jak sito, więc zamiast moskitiery warto zabrać ze sobą… kawałek grubej taśmy klejącej tzw. duct tape.
https://www.instagram.com/p/Bfk1f56HcOY/?taken-by=renata.jeeyoga
4. Repelenty, czyli spray na komary
Repelenty to konieczność. Nie ma co jednak zabierać ich z domu. Większy wybór i niższa cena jest w pierwszym lepszym 7/11 (odpowiedniku naszej Żabki).
Poza tym, polecane repelenty z DEET rozpuszczają lakier do paznokci… wyobraź sobie, co robią ze skórą. Mnie tam komary raczej nie gryzły, ale mam koleżankę, której żaden nie przepuści. Ponoć osoby z grupą krwi 0 są dla nich najsmaczniejsze i te bez specyfików z DEET się raczej nie obejdą.
Mnie wystarczył naturalny repelent z trawą cytrynową. Nie pachnie najładniej, ale działa i nie truje. Przetestuj go na sobie, zanim zaczniesz smarować się chemikaliami. Być może wystarczy.
Do tego warto dokupić Tiger Balm, który świetnie łagodzi ugryzienia, podrażnienia, nałożony na skronie odświeża, a pod nos pobudza.
https://www.instagram.com/p/7mHs8ftxf8/?taken-by=renata.jeeyoga
5. Elektrolity – nawodnienie w proszku
Człowiek nie ma pojęcia, jak dużo wody można stracić w upalny dzień albo przez przyspieszone trawienie po zjedzeniu jakiegoś świństwa. Odwodnienie to straszna sprawa. Od zmęczenia, przez ból głowy, do kompletnego wycięczenia, gorączki i objawów jak przy grypie (przerobiłam, dziękuję, nie polecam).
Często samo picie wody nie wystarczy. Darmowa woda z kranu odpada, bo w niej żyje wszystko. Natomiast woda z maszyn jest potraktowana chemią, a butelkowana dodatkowo naświetlaniem, przez co jedna i druga jest po prostu martwa. I tu na ratunek przychodzą elektrolity.
Dostaniesz je w każdym 7/11. Saszetka kosztuje około 1zł, ale na ile dokładnie wystarcza nie powiem, bo po tajsku jeszcze nie czytam. Ja jedną saszetkę zużywam na 1,5 l wody i działa.
Generalnie małą butelkę wody trzeba mieć zawsze pod ręką. Uzupełniać ją można na bieżąco, z maszyn lub ze sklepu. Różnicę widać tylko w cenie. Woda z maszyny, to koszt 6THB za litr, a woda z butelki chodzi po 5 THB za litr w białych „mlecznych” butelkach, do ok. 15 THB za litr w przezroczystych „markowych” (btw, te pierwsze ciężko się otwiera, ale nie próbuj robić tego zębami… no chyba, że chcesz powiększyć sobie tymczasowo usta, i wyglądać jak marna kopia Lany del Rey). Ja osobiście lubię ten pierwszy sposób, bo pozwala wykorzystać jedną butelkę kilka razy, zamiast za każdym razem wyrzucać.
https://www.instagram.com/p/6sMf4_Nxd4/?taken-by=renata.jeeyoga
6. Plastry z opatrunkiem
Wszelkie zadrapania w klimacie tropikalnym goją się jakby chciały, a nie mogły. W związku z tym, dobrze jest mieć przy sobie chociażby kilka plastrów z opatrunkiem, żeby chronić uszkodzoną skórę. Oprócz zarazy, taka otwarta rana przyciąga też muchy i komary.
Nie ma co jednak panikować i ładować do plecaka tony opatrunków, bo zapasy bez trudu można uzupełnić na miejscu o ile nie idzie się prosto z samolotu do dżungli. Środki dezynfekujące są powszechnie dostępne (także w 7/11), a w nagłych przypadkach można się ratować sokiem z limonki w zastępstwie wody utlenionej czy jodyny.
Nie zaniedbuj nawet najmniejszych ranek! Na Koh Phangan byłam społeczną specjalistką ds. czyszczenia i opatrywania ran, więc wiem co mówię. Jako jedna z nielicznych, nie miałam tej wątpliwej przyjemności, by być opatrywaną. Nie raz widziałam, jak z rozdrapanego ukąszenia komara robiła się rana na pół nogi.
Zainfekowane rany, to chyba jeden z najczęstszych powodów wizyty w szpitalu. Czyszczenie nie należy do najprzyjemniejszych i kończy się podaniem antybiotyku. A wiemy z czym to się wiąże… zero drinków z palemką, nie mówiąc już o wyjałowieniu i osłabieniu organizmu.
Na koniec życzę zdrowia i bezpiecznych podróży! (Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobiła). A jeśli jeśli szukasz niepowtarzalnych wyjazdów, to zapraszam Cię do podróżowania ze mną.
Indżoj!
P.S. Wszystkie zdjęcia moje.