Zdziwisz się jakie * festiwale w Azji * odbywają się jesienią

Światło jest nam potrzebne do życia nie mniej niż jedzenie, woda czy miłość. Niekochane niemowlęta umierają a dorośli bez dostępu do promieni słonecznych popadają w depresję. Bez światła nie byłoby dla nas życia, choć są przecież różne żyjątka, dla których jest ono zbędne. Inne nie mają świadomości jego niezbędności, a może mają, tylko nie potrafią rozpalić ognia.

Co innego rodzaj ludzki. Odkąd opanowaliśmy ogień staliśmy się władcami światła… choć nie przestaliśmy być jego niewolnikami. Taki paradoks, zupełnie jak z tym kotem w pudełku. A może i nie.

Tak, czy inaczej fascynacja człowieka światłem poszła tak daleko, że jak świat długi i szeroki, w każdej znaczącej kulturze światło jest celebrowane jako takie, albo jest ważną częścią tradycyjnych obrzędów. I jakoś tak się składa, że największe święta ze światłem w tle dzieją się jesienią, tuż przed nadejściem zimy.

I nie ma w tym nic dziwnego, bo człowiek zawsze kocha bardziej to, czego ma mniej. Okazuje się, że nawet bliżej równika doceniają światło nie mniej niż na naszej dalekiej, zimnej północy.

Hinduskie Diwali i Dipawali

Nie tylko w Iniach, ale wszędzie tam, gdzie hindusi dotarli ze swoją kulturą – Sri Lanka, Nepal, Birma, Malezja, Singapur, na przełomie października i listopada świętuje się zwycięstwo światła nad ciemnością, dobro nad złem, wiedzy nad ignorancją i nadziei nad rozpaczą.

Diwali jest jednym z najstarszych festiwali tego typu na świecie. Najważniejszym dniem pięciodniowych obchodów jest dzień numer 3 – Lakshmi Puja, który przypada na amawasja (dzień nowiu tzn. ostatni dzień ciemnej połowy miesiąca) w miesiącu aszwin lub kartika (w zależności od tradycji i kalendarza księżycowego, który jest trochę inny na północy i na południu… ach te Indie).

Jest to dzień poświęcony Lakszmi – bogini szczęścia i dobrobytu. Ludzie dekorują domy, rozświetlają je lampami i świecami. Hindusi lubią rozmach, więc często też puszczają fajerwerki i organizują różne imprezy kulturalne. Poza tym, jest okazja do spotkania się z rodziną i przyjaciółmi i obdarowanie słodyczami.

 

Loi Kratong i Yi Peng z Indochin

Indochiny nie ustępują Indiom różnorodnością. Tu współistnieją dwa święta o różnym rodowodzie, ale obchodzone obecnie jednocześnie, zarówno na północy jak i na południu. W Tajlandii, Laosie, Kambodży, ale też w Birmie i na Sri Lance festiwal światła odbywa się w pełnię księżyca w dwunastym miesiącu tajskiego kalendarza lunarnego – zwykle wypada w listopadzie.

Loi Kratong, czyli prawie Wianki.

Festiwal pochodzi ze starożytnego rytuału oddawania czci duchom wodnym (o mieszkańcach małych domków wspominałam tu). W południowej części Tajlandii, czyli na wyspach, ale też w Bangkoku leżącym nad rzeką Chao Phraya i niezliczonymi kanałami, tego dnia Tajowie puszczają małe koszyczki na wodę z życzeniem pomyślności.

Kratong tradycyjnie robione są z kawałka pnia bananowca, ozdobione kwiatami, świeczkami i kadzidełkami. Czasem wrzuca się monety – ofiary dla duchów rzecznych. Wygląda to trochę jak nasze rodzime Wianki, ale i święconki Wielkanocne.

Zawłaszczanie tradycji, przez wielkie religie to światowy fenomen, więc i tego święta nie ominęło. Dla buddystów świeca czci Buddę swoim światłem, podczas gdy unoszący się a wodzie koszyczek symbolizuje odpuszczenie wszystkich negatywnych uczuć i myśli – nienawiści, gniewu.

Do obchodów tego barwnego święta można dołączyć na przykład w Bangkoku, przy świątyni Wat Saket, przystani łodzi ekspresowych Phra Athit a nawet nad oczkiem wodnym w parku Lumpini. Jeśli zdarzy Ci się być na Koh Phangan w tym czasie, najlepiej wybrać się na przystań Baan Tai, gdzie oprócz puszczania miniaturowych łódeczek, można też sobie dobrze podjeść.

Yi Peng – morze lampionów krainy Lanna.

Tradycyjnie to święto światła pochodzi z północy i odbywało się w pełnię księżyca, ale w drugim miesiącu kalendarza księżycowego dawnego Królestwa Lanna. Obecnie obchodzone jest razem ze wspomnianym powyżej Loi Kratong, co w warstwie wizualnej i rozrywkowej jest świetnym posunięciem marketingowym. Turyści walą drzwiami i oknami, bo jest po prostu przepięknie.

Podczas Yi Peng domy mieszkańców i miejsca publiczne ozdabiane są kolorowymi latarniami i flagami. Ale najbardziej widowiskową częścią obchodów jest puszczanie lampionów khom fai do nieba.

Samo wypuszczanie lampionów w powietrze symbolizuje odcięcie się od nieszczęść i kłopotów z poprzedniego roku. Jeśli lampion zniknie zanim zgaśnie ogień – właściciela w kolejnym roku czeka szczęście. Jeśli natomiast zgaśnie zanim zniknie z oczu, to trzeba liczyć się z pechem. Można też przyjąć bardziej aktywną strategię i zamiast liczyć na ślepy los, zaprojektować swoje szczęście przez pomyślenie życzenia. Zupełnie jak przy zdmuchiwaniu świeczek na torcie urodzinowym.

Jednym z najlepszych miejsc do puszczania lampionów w czasie tego święta jest stolica północy Tajlandii Chiang Mai, gdzie świętuje się je najhuczniej. Obchody obejmują tradycyjne tańce, oficjalną procesję wokół bramy Starego Miasta i koncerty.

Na samo wypuszczenie lampionów najlepiej udać się na lokalny Uniwersytet, który o godz. 18.30 organizuje „wielkie puszczanie”. Oczywiście warto pojawić się wcześniej, żeby zająć najlepsze miejsce. No i pamiętać, że to tradycyjna impreza z pompą, więc żadnych szortów i bluzeczek na ramionka.

A co z naszymi Zaduszkami?

Patrząc na cmentarze w dniu Wszystkich Świętych i Zaduszki, trudno się oprzeć wrażeniu, że za wiekami chrześcijańskiej tradycji kryje się coś więcej… Nasz własny festiwal światła?

 

Zrób sobie własny festiwal światła!

Tutaj znajdziesz specjalną medytację na długie jesienne i zimowe wieczory. A jeśli którejś jesieni zechcesz się wybrać na festiwale do Azji, na przykład do mojego ukochanego Chiang Mai, to być może zechcesz się zatrzymać w fajnym miejscu:

Focie z Pixbay, oprócz dzieci wypowiadających życzenia na Loi Kratong, które jest moje oraz nieba lampionów na Yi Peng, które zrobiła kaypachatravels.com. Więcej grzechów nie pamiętam. Niczego nie żałuję.